Ogłoszenie

Witamy na forum!

Jeżeli jesteś tu pierwszy raz, koniecznie zapoznaj się z REGULAMINEM .
Zapraszamy również do przywitania się w dziale POZNAJMY SIĘ.

Ważne ogłoszenia i informacje od administracji znajdziesz TU.
Jeżeli chcesz dołączyć do naszej grupy na facebooku, zajrzyj TU.

Mamy już 30 000 postów!
Czy będzie 40 000?
~Bs

#31 2012-04-09 23:05:48

 internetowa.33

Użytkownik

1014819
Zarejestrowany: 2011-12-26
Posty: 202
Punktów :   

Re: Errorycznie

Pytalska, to nie tak, że się męczę, tylko... może po prostu trochę gubię Raczej wątpię, żebym zrezygnowała, bo mnie będzie zżerało od środka, co też się dalej wydarzy ^^


internetowa.33, nie Internetowa.33! Z małej, z małej! A jak ktoś chce to może być inka. Ale inka nie Inka!
When I'm 80 years old and sitting in my rocking chair, I'll be reading Harry Potter. And my family will say to me, 'After all this time?' And I will say, 'Always.'
- Alan Rickman

Offline

 

#32 2012-05-08 21:10:52

Ewangelina

Użytkownik

Zarejestrowany: 2010-10-20
Posty: 353
Punktów :   

Re: Errorycznie

Zapadał zmierzch. Zachodzące słońce nikło powoli za wysokimi koronami drzew, tworząc złocistoczerwone łuny na nieboskłonie. Jednak, mimo tak późnej pory dnia wiatr nie ustawał w sile - wciąż szalał tak, jak w południe. Szastał gałęziami drzew otaczających potężny, wzniesiony na obszernym, okrytym warstwą zimnego, śnieżnobiałego puchu budynek - mający co najmniej z osiem pięter, z wielkim, spadzistym dachem szczycił się opinią najdroższego instytutu w tej części Phoenix.
Przed wielką, nieco zardzewiałą, prowadzącą na teren owej posiadłości furtką, stał w podeszłym wieku mężczyzna z przyjaznymi rysami twarzy, przyodziany w brązowy, sięgający do kolan płaszcz. Miał czarne, starannie wypastowane eleganckie buty oraz niezbyt do nich pasujące znoszone jeansy. Lewą rękę trzymał w głębokiej kieszeni płaszcza, drugą zaś ściskał chudą rączkę dziewczynki. Opatulone grubym, kolorowym szalikiem dziecko miało może z dziesięć lat, oraz drobną budowę ciała, która wręcz tonęła w wielkiej, białej kurtce.
Starszy mężczyzna wziął głęboki oddech. Jego bystry wzrok powędrował ku twarzy dziewczynki, odczytując z niej mieszane uczucia - coś na wzór niepewności mieszającej się ze swego rodzaju lękiem. Staruszek uśmiechnął się, ścisnął rączkę dziewczynki jeszcze mocniej, jakby chcąc tym nieznacznym gestem dodać jej ździebko otuchy, następnie zaś nacisnął zardzewiałą klamkę starej furtki, która zaprosiła ich do środka przeciągłym skrzypnięciem. Mężczyzna oraz dziewczynka - ten pierwszy pewnym, zdecydowanym krokiem, jego towarzyszka zaś nieśmiało stawiając maleńkie kroczki - weszli na zachwycający w rozmiarach teren, stając oko w oko z masywnym, opatulonym śniegiem posępnym budynkiem. Przeszli przez długą, dzielącą ich od drzwi do budynku ścieżkę, ugniatając biały, skrzypiący pod ich stopami śnieg. Następnie, zaproszeni przez stojącego w drzwiach starszego oraz równie miłego, przyodzianego w granatowy garnitur mężczyznę, opuścili wiatr oraz ziąb panujące na dworze, a powitali ciepło przytulnego, choć wielkiego pomieszczenia.

Offline

 

#33 2014-10-01 19:52:18

Ewangelina

Użytkownik

Zarejestrowany: 2010-10-20
Posty: 353
Punktów :   

Re: Errorycznie

Uwaga, tekst poddałam metamorfozie.

I rozdział <klik> - czytajcie od dołu!

II rozdział (początek):

Gdziekolwiek się obejrzała, widziała wielki, ciemny, zagęszczony od drzew o dość grubych pniach las. Przez zasłonę zbudowaną z liści i drzew  ich koron prześwitywało zalednie kilka wstąg światła, rzucających się na miękką ściółkę leśną. Klara spojrzała na swoje ręce - w  jednej z nich mocno ściskała nóż z elegancko rzeźbioną rączką. Krople krwi zdobiące jego czubek mieniły się swoją subtelną czerwienią z blasku mało widocznego słońca. Dziewczyna wytrzeszczyła oczy w wyrazie niedowierzania i strachu. Chciała otworzyć dłoń, by wypuścić narzędzie zbrodni ze swojej drobnej, bladej ręki, jednak w  jakiś dziwny, niewyjaśniony sposób nie mogła tego zrobić. Albo nie chciała, albo ciało odmawiało jej posłuszeństwa - niestety, nie potrafiła skupić się na swoich myślach, dlatego nie wiedziała, która z tych opcji jest prawdziwa. Zamiast tego nerwowo  świdrowała wzrokiem otoczenie. Chciała krzyknąć - jednak kiedy próbowała rozbudzić w gardle drgania, z jej ust wydobył się mało słyszalny nawet dla niej samej pisk. Chciała pobiec jak najdalej od tego absurdu, jednak nogi zdawały się jej tak ciężkimi, że z wielkim trudem zrobiła cztery kroki, na dodatek bardzo się przy tym męcząc. Zza pleców dobiegł ją szum liści targanych przez wiatr, a po kilku sekundach - jakiś cichy, zmysłowy głos nawołujący jej imię, który wydawał się Klarze dziwnie znajomym, jednak nie potrafiła odpowiedzieć sobie na pytanie, skąd go znała. Głos ten był lekki i kuszący; w końcu przeistoczył się w nucenie, a potem w powolną, majestatyczną melodię, która mimo subtelności dźwięków przyprawiała dziewczynę o nieprzyjemne ciarki na plecach, a po jakimś czasie - o nieznośny ból głowy. Nagle liście drzewa rosnącego naprzeciwko niej zaszumiały, a spomiędzy nich wyłoniła się niewyraźna sylwetka. Klara cofnęła się o krok, oddychając niespokojnie. W jednej, niespodziewanej chwili nieodgadniona postać pojawiła się przy jej ciele. Poczuła lekkie ukłucie w sercu, które w końcu przybrało na sile - jakby tysiące małych, ostrych noży otoczyło je, powoli wbijając się w jego miękką konsystencję. Ból rozrósł się na całą klatkę piersiową, paraliżując po kolei tułów, nogi, stopy, całe ciało, w końcu - umysł. W środku cała krzyczała, jednak na zewnątrz można było zobaczyć  tylko ubraną na zielono, trzeźwo stojącą dziewczynę. Klara zobaczyła ją w szabli trzymanej przez przyodzianą w nieskazitelną biel postać - tak, to na pewno była ona. "Dlaczego wyglądam tak normalnie?" zadała sobie pytanie, podczas kiedy, zwijając się z bólu, utraciła panowanie nad nogami i upadła na ziemię. Spojrzała na swoje ręce - pokrywała je metaliczna, czerwonokrwista ciecz, powoli rozlewająca się po rękach i reszcie ciała. Już nie wiedziała, czy to, co czuła było bólem, czy zwyczajną dezorientacją. Obraz, który wcześniej widziała tak wyraźnie - drzewa rosnące jedno przy drugim - zaczął rozlewać się w jedną, brązowo - zieloną plamę, która w końcu pociemniała, aż Klara miała przed sobą jedynie czerń, w  której nie można było dostrzec niczego. Dziewczyna, wcześniej nie mogąca wydobyć z siebie żadnego dźwięku, tym razem krzyknęła przeraźliwie. Jej głos rozprzestrzenił się po całym lesie. 

* * *

Nazywali go Grabarzem.
I rzeczywiście nim był. Mimo wydźwięku tego słowa, William lubował się w  tym nie za bardzo zaszczytnym tytule. Kochał swoją pracę tak bardzo, jak biznesmen kocha pieniądze. Jak matka kocha swoje rodzone dzieci, to te samo uczucie, jakim darzy przyszły samobójca garść paracetamolu albo ostrą żyletkę. Grzebanie zmarłych było dlla niego głównym zajęciem w jego nędznym życiu. William nie pracował ciągle w  jednej firmie pogrzebowej; zmieniał placówki po każdej solidnie wykonanej robocie. A że miał kilkanaście zleceń na dzień, ostatnio musiał powracać do firm, w których już zadziałał. Głównie dlatego, bo nie lubił podróżować. To człowiek bardzo sentymentalny, nie przepadający za zmianami.
Nasz Grabarz wyglądem nieco przypominał Grabarza z pewnej pracy plastycznej autorstwa Wiktora Wasniecowa z 1871 roku. Był to dobrze zbudowany mężczyzna. Z jego ust zawsze wystawała wypalona już dawno fajka. Nie to, że nie miał pieniędzy na tytoń – wręcz przeciwnie! Zarabiał tak wiele, jako, tak mawiają, najlepszy grabarz w mieście, że mógł pozwolić sobie na wszystkie uciechy, jakie tylko Życie potrafi nam dostarczyć.... stop. Nie wszystkie. Jako sierota, którym się stał po piątym roku życia, bardzo chciałby być kochanym. By ktoś go obdarzył  bezinteresowną miłością, nieważne, że był brzydki już od pierwszych chwil, jakie dane mu było spędzić na tym świecie, oraz mimo jego paskudnego charakteru. Pomimo jego chorobliwej fascynacji śmiercią. Marzenie to, mimo jego mrocznego usposobienia, nadal tli się gdzieś na dnie jego starego serca.
Po prostu William nie lubił palić, ale z jakiegoś powodu kochał uczucie napędzane tym, jak ten przedmiot wystaje mu spoza obrzmiałych, popękanych warg.
Może przyjrzymy się jego życiu. Te mijało mu na pochówku zmarłych. Pokochał tę robotę, jak kiedyś, po ucieczce z sierocińca (nawiasem mówiąc dostał potem niezłe lanie od kucharki... dlaczego kucharki, spytacie? Bo była to osoba, która wtykała nos w nie swoje sprawy, przy czym cechowała się największą surowością względem wychowanków  pośród całego personelu), poszedł na cmentarz. Od zawsze fascynowała go śmierć, palące się znicze, wysuszone wieńce kwiatowe na kopcach, które czekały, aż zostaną pokryte marmurem. Tak się akurat złożyło, że załapał się na uroczystość pogrzebową. Ludzie. Wiele ludzi, ubranych na czarno,. Płakali. Niektóre kobiety miały rozmazany czarny makijaż pod oczami. William zastanawiał się, czemu tak rozpaczają. Już jako ośmiolatek, bo tyle miał wtedy lat, zastanawiał się nad naturą śmierci oraz nad tym, co utrata kogoś bliskiego robi z ludźmi. Nie rozumiał tego i nie rozumie po dziś dzień. Był obojętny wobec losu tych, których tułaczka po Tym Świecie dobiegła końca.
Dziś był dzień jak każdy inny. William szykował się na pogrzeb. Założył, jak zwykle, wysłużoną czarną marynarkę.

Offline

 

pun.pl - załóż darmowe forum dyskusyjne PunBB

kliknij raz dziennie - pomóż wypromować forum!

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora